Ośrodek Myśli Psychoanalitycznej
Instytut Filozofii i Socjologii PAN
czasoPismo

Rzeczywiste, realne i psi solipsyzm etyczny. Czyli o tym, jak w złych czasach psy ratują człowieka przed niesamowitym

Andrzej Leder
31 grudnia 2021

Abstrakt: Tekst jest próbą testowania doświadczenia niesamowitości jako probierza pewnych szczególnie złych, nieludzkich form rzeczywistości społecznej i zwierząt, jako ratujących człowieka w z niesamowitej opresji. Opierając się na trzech tekstach literackich: Emmanuela Levinasa Pies, albo prawo naturalne, Gieorgija Władimowa Wierny Rusłan, historia obozowego psa i Warłama Szałamowa Suka Tamara, tropi autor obecne w nich zjawiska i wydarzenia, dające się uchwycić za pomocą kategorii niesamowitego, tak jak ją rozumie psychoanaliza. Zauważa, że Lacanowski strukturalizm znakomicie odsłania to, jak bardzo niesamowitość kryje się w samych praktykach językowych. Wreszcie odkrywa, że niezapośredniczona przez język relacja, którą zwierzęta nawiązują z człowiekiem, daje im w złych czasach niesamowitą moc naprawiania świata.

 

A więc to jednak prawda, to prawda, że wystarczy samo życzenie, by zabić drugiego człowieka, to prawda, że zmarli nadal żyją i pojawiają się w miejscach, w których przebywali za życia […].

 

                                                                                     Sigmund Freud, Niesamowite[1]

 

Esej Freuda o niesamowitym starannie oddziela sferę rzeczywistości i to, co rzeczywistością nie jest[2]. Poczucie niesamowitości zjawia się, gdy w rzeczywistym świecie pewne zdarzenia czy sytuacje nagle budzą w nas dawno stłumione, przekroczone fazy dziecięcej emocjonalności. Z perspektywy samego Freuda i jego domyślnego czytelnika – dwóch osób obdarzonych zaiste dziewiętnastowieczną racjonalnością – te odczucia i lęki są tylko pewnymi fenomenami psychicznymi, które, jak déja vu, zabarwiają rzeczywistość niesamowitą aurą. Co jednak, gdy rzeczywistość jest niesamowita w swojej najgłębszej strukturze? We fragmencie dotyczącym sztuki pisarskiej rozpatruje Freud podobną sytuację: gdy mianowicie pisarz „oszukuje nas, obiecuje nam bowiem zwykłą rzeczywistość, potem jednak wychodzi poza nią. Reagujemy na jego fikcje tak, jakbyśmy reagowali na własne przeżycia; kiedy zauważamy oszustwo, jest już za późno”[3]. Owszem, w świecie niesamowitym zwykle jest już za późno, a potem „pozostaje w nas uczucie niezadowolenia, coś w rodzaju gniewu wywołanego próbą wywiedzenia nas w pole”[4]. W złych czasach wszyscy są zagniewani, czują się wywiedzeni w pole. Właśnie bowiem w złych, w bardzo złych czasach, rzeczywistość ma strukturę niesamowitego, jak w niektórych perfidnych fikcjach literackich.

Proces rozumienia takiej struktury rzeczywistości ułatwia Lacanowska wariacja na temat ontologiczny; rzeczywistość nie jest czymś człowiekowi danym, to dopiero na osnowie potwornego, realnego, fantazja, ożywiona nadzieją i lękiem, rozpościera barwną tkaninę rzeczywistości. Potworne zaś prześwieca tylko niesamowicie.

To, że czasy są złe, jest oczywiste tylko dla niektórych. Najbardziej dla tych, którzy z osób, podmiotów, przekształceni zostali w znaczące małe znaczki, zapisane w archiwizowanych teczkach. W złych czasach taki znaczący Jude albo Artykuł 58 – wpisany w odpowiednią rubrykę w odpowiedniej księdze, leżącej w odpowiedniej przegródce na właściwej półce w sali odpowiedniego gmachu – prezentował podmiot, a była to prezentacja ostateczna. Jeszcze raz, znaczące, w odróżnieniu do reprezentowanych przez nie podmiotów, istot żywych, nie podlegają unicestwieniu. „Złapią, szpilką przekłują, na papierku zapiszą i już. I to jest właśnie wieczne przechowanie” – jak mówił pewien znaczący, reprezentujący pewien nienajlepszy podmiot[5].

Trzy teksty opowiadają o niesamowitych rozpoznaniach, które zdarzyły się gdzieś pomiędzy początkiem lat trzydziestych a połową pięćdziesiątych ubiegłego wieku na rozległych obszarach Eurazji. Rozpoznaniach bez ludzkiego spojrzenia. Wszystkie trzy opowieści ukazały się w latach siedemdziesiątych XX wieku, dwie w 1975, jedna – w 1978. Nieprzypadkowy czas, ale tym zajmiemy się później. Pisane były w latach sześćdziesiątych. Są przejmujące.

 

  1. Bez ludzkiej skóry

 

„Było nas siedemdziesięciu w leśnym komando dla żydowskich więźniów wojennych w nazistowskich Niemczech”[6]. Tak rozpoczyna Emmanuel Lévinas swoją relację o władzy spojrzenia, zapisaną w tekście Pies, albo prawo naturalne. „Francuski mundur chronił nas jeszcze przed hitlerowskim gwałtem”. Każdego, kto wie, jak konsekwentnie Niemcy czasu ustaw norymberskich rozpoznawali w Żydzie tylko i wyłącznie Żyda, i nic i nikogo innego poza istnieniem Żyda – a według formuły Agambena to istnienie było życiem nagim i przeklętym – uderzy siła, z jaką znak „francuskiego munduru” chronił tę substancję ludzką przed unicestwieniem. Dopóki istoty, które gdzie indziej można było po prostu zabić – ale nie uświęcić – objęte były zakazami i nakazami prawa wojennego, dopóki reprezentowały armię, która w ’18 pokonała Niemców, znajdowały się, z punktu widzenia machiny nazistowskiego państwa, w innej przegródce, trajektoria ich losu biegła inaczej… Status więźnia wojennego chronił.

Mimo to „inni ludzie, tak zwani wolni, którzy nas mijali, czy też przydzielali pracę, wydawali rozkazy albo nawet posyłali uśmiech – i kobiety, i dzieci, które przechodziły i czasem podnosiły na nas oczy – odzierali nas z naszej ludzkiej skóry”. Odzierali ze skóry… W tym zdaniu nie ma nic z przesady. Inni ludzie, kobiety (i dzieci) podnosili na nich oczy i spojrzeniem odzierali ich z ich ludzkiej skóry. Lévinas akcentuje: „nas z naszej”. Ich z ich. Mnie z mojej. Odzieranie ze skóry rozrywa coś, czego nie można rozrywać. „To nie powinno było się zdarzyć” – pisała Arendt. A jednak… Język projektował możliwość tego zdarzenia. Podwójny zaimek raz jest wskazaniem na samego siebie, potem – znakiem posiadania atrybutu. Znaczącego. Skóry. Prawa. Można je rozdzielić. Można człowieka „oskórować”.

Spojrzenie, które nie widzi nic ludzkiego w ludzkim kształcie. W następnym zdaniu Lévinas dodaje: „byliśmy jedynie pół-ludźmi, stadem małp”. Jest taki dowcip: na Placu Czerwonym czarnoskóry zbliża się do dwóch pijaków i pyta, jak dojść do stacji metra. Jeden z nich mówi: – O, małpa! – Czarnoskóry przekonuje: – Obywatele, tak nie można, jestem studentem, przyjechałem z Afryki… – Drugi mówi do pierwszego: – Małpa! I mówi!

Czarnoskóremu ludzką skórę odarto przy urodzeniu. „Jak w nim wyzwolić przesłanie człowieczeństwa, które, spoza krat cudzysłowu, rozchodzi się inaczej niż krzyki małp?” – zapytuje Lévinas.

 

  1. Niesamowite ma strukturę języka

Suka Tamara Warłama Szałamowa opowiada historię, która mogła zdarzyć się mniej więcej w tym samym czasie. Początki jej sięgają jednak trochę wcześniejszego okresu; przedstawiony na początku kowal Moisiej Moisiejewicz z Mińska był Żydem, a po początku lat czterdziestych w Mińsku żaden Żyd już tak by po prostu ze swoją żoną nie mieszkał. Spopielony, leżałby gdzieś na polach w okolicy Małego Trościeńca. To wiemy dzisiaj, nawet jeśli Szałamow, piszący pewnie w latach sześćdziesiątych, nie był tego do końca świadomy. Więc Moisiej Moisiejewicz mieszkał w Mińsku w latach trzydziestych. Mieszkał ze swoją żoną, kelnerką jednej z mińskich restauracji. „Znacznie młodsza od swego czterdziestoletniego męża, poszła za radą przyjaciółki od serca – bufetowej – i napisała na męża donos. W tamtych latach sposób ten był o wiele pewniejszy niż jakakolwiek zmowa czy pomówienie, bardziej nawet pewny niż jakiś tam kwas siarkowy – mąż, Moisiej Moisiejewicz, znikł natychmiast”[7].

Swoją drogą, czym ten Moisiejewicz „człowiek dobry, spokojny i dla wszystkich życzliwy”[8] mógł narazić się swojej żonie? I kim ona była? Czy w zgodzie z nową sowiecką moralnością nie przejmował się tradycyjnymi zakazami i wziął za żonę sziksę? A może jednak Żydówkę? Z drugiej strony kelnerki, niezależnie od ustroju i pochodzenia, to raczej atrakcyjne kobiety, może po prostu uważała, że kowal do niej nie pasuje? Bardzo częsta historia; młoda, dziewiętnastoletnia, powiedzmy, dziewczyna wychodzi za czterdziestoletniego „nudziarza” – Szałamow pisze, że kowal kochał swoją robotę – i potem źle mu życzy. Można je sobie wyobrazić, z przyjaciółką „od serca”, nieco grubszą bufetową, jak świergocą w zadymionej sali, pochylając ku sobie głowy, chichocząc – ażeby go diabli – aż kelnerkę odwoła jakiś siedzący przy stole żołnierzyk, a ona, strzelając czarnymi oczami, biegnie do niego ze zroszoną butelką wódki i szklankami na tacy… Bardzo częsta historia, mogłaby się zdarzyć wszędzie…

Nie wszędzie jednak i nie we wszystkich latach ludzie „znikają natychmiast”. To „natychmiast” jest bardzo ważne.

Jeśli chce się zniszczyć ciało, nawet przy użyciu „jakiegoś tam kwasu siarkowego”, to sprawa jest skomplikowana. Przede wszystkim trzeba go mieć. Kwas. I to sporo. Trzeba mieć wannę, co w „obszczeżytiu”[9] wcale nie jest takie oczywiste. I trzeba oblać trupa tym kwasem, patrzeć, jak się rozpływa, dolewać, przewracać może… Nie każda kelnerka by umiała.

A tu mamy świat niesamowity. Nie chcesz człowieka? Kilka znaczków na kartce papieru, on znika.

Jedną z cech takiego świata jest to, że myśli, życzenia, a nawet niewypowiedziane uczucia mają materialną skuteczność. To czyni go niesamowitym. Myślenie magiczne. Masz życzenie, żeby ktoś znikł, i on znika. Ale, z drugiej strony, wiemy, że w świecie rzeczywistym takie rzeczy się nie dzieją. Nawet ci, którzy do pewnej dozy myślenia magicznego mają skłonność, dobrze wiedzą, gdzie są granice rzeczywistości. Polem symbolicznym rzeczywistości rządzą prawa przyczynowe, ciągi działań sprawczych, od których myśli są oddzielone. Rzeczywiste jest to, że ludzie raczej umierają, a nie znikają; ale jak już umarli, to nie wracają.

Zdania Szałamowa pokazują unicestwienie logicznej osnowy rzeczywistości. To zawsze cechuje upiorny świat, świat „traumatyczny”. Jest to jednak unicestwienie ukryte przez codzienność życia, wypełnionego ciągłym strumieniem wrażeń, przeżyć, sytuacji, a także słów i zdań. Stale tkających prującą się tkaninę rzeczywistości, stale przywracających jej ciągłość. Tylko w nieciągłościach, na przykład w natychmiastowym zniknięciu człowieka albo uśmiechających się psach, ujawnia się niesamowite, atrybut takich światów. Stale skrywany przez imaginarium codzienności, które nie daje mu miejsca.

Szałamow jednak wie, niesamowite to nie bajka. Przez nieciągłości i szczeliny prześwieca skryte pole tekstualne: donosów i tajnych archiwów. Nieświadomość ma strukturę języka.

 

  1. Nikt nie lubi revenants

 

Realne mieszka poza światem człowieka. „Ten potworny wszechświat [realne – AL] nie jest ‘czystą fantazją’ lecz – przeciwnie – jest tym, co pozostaje z rzeczywistości, gdy została pozbawiona swego oparcia w fantazji”[10] – zauważa Žižek. Fantazja uświęca. Zaś przez nieciągłości martwego świata, z którego zniknęła fantazja, prześwieca niesamowite. Zwierzęta uśmiechają się do ludzi i próbują przypomnieć im dawne pragnienia.

Zresztą nawet tam, gdzie logiczna struktura rzeczywistości jest nienaruszona, odróżnienie tego, co martwe, i tego, co żywe, zawsze jest problematyczne. Freud zauważa, jak często umieszczając problem w sferze niedojrzałości „…dziecko we wczesnym okresie zabaw w ogóle nie rozróżnia wyraźnie między tym, co ożywione, a tym, co martwe”[11]. Opowiada o kobiecie, która „…jeszcze w wieku ośmiu lat żywiła przekonanie, iż jeśli w specyficzny sposób, możliwie jak najwnikliwiej [podkr. – AL] będzie spoglądać na swe lalki, to muszą one ożyć”[12].

Pytanie tylko, kto tu kogo ożywia?

Czy to nie spojrzenie lalki, jak w fazie lustra, ożywiało dziewczynkę? Odbite spojrzenie, które nadaje kształt podmiotowy spoglądającej? Czy poczucie, że się jest istotą, nie stanowi kruchego atrybutu, który musi zostać nadany, ba, stale jest nadawany przez spojrzenie[13] Innego? Spojrzenie, które spogląda na nas ze szklanych oczu lalek, z wiernej uwagi psa, z czerwonego transparentu, łopocącego na mrozie, ze śmiechu bohaterów reklamowych scenek? Może zdanie Freuda ujawnia pozorny charakter życia podmiotowego – jest ono niesamowitą fantazją, ożywianą przez napotkane spojrzenie reprezentantów tegoż Innego, zdarzającą się, gdy spoglądamy „najwnikliwiej”, tzn. odnajdujemy ten szczególny kąt widzenia – nastawienie, uwagę, rezonans – pozwalający poczuć życie. Przypomnieć sobie pragnienia.

Przypominanie jest trudne; ci, którzy z rzeczywistości zniknęli, nie bardzo potrafią do niej znów trafić. Ważna postać opowieści Gieorgija Władimowa o psie Rusłanie, Wycieruch – zek[14], co się zowie – już zwolniony, dostaje z rzeczywistego życia list. Wsiada więc do pociągu z Kołymy „na kontynent”. Przez chwilę pragnie „tam” wrócić. I zaraz wysiada. I wypłakuje się Stiurze, kobiecie dorodnej: „przecież ja już dla nich nie żyję. Dawno się ze mną pożegnali. […] Przecie za nas wszystkich już po domach i po cerkwiach świeczki zapalali. To jak my teraz wrócimy? Kto się nami, niezdechłymi [podkr. – AL], ucieszy? Przecie oni już grzech na duszę wzięli – za żywych świeczki zapalili”[15].

Freud zwraca uwagę na niesamowitość postaci sobowtóra. Relacjonując pracę Otto Ranka, pisze: „Autor bada w niej stosunek sobowtóra do obrazu zwierciadlanego i do cienia, do ducha opiekuńczego, do doktryny o duszy i do lęku przed śmiercią, atoli rzuca jasny snop światła również na zaskakującą ewolucję tego motywu. Albowiem sobowtór stanowił pierwotnie zabezpieczenie przed upadkiem ‘ja’”[16]. Pierwotnie więc sobowtór to forma podwojenia nadającego nieśmiertelność; obraz lustrzany, pozorny – podobnie jak znaczący – jest bowiem niezniszczalny, więc nieśmiertelny. Związany z kształtowaniem się pierwotnego narcyzmu sobowtór stanowi zewnętrzną gwarancję spoistości ja, źródło spojrzenia podtrzymującego życie. Z czasem, odrzucany, nabiera charakteru złowróżbnego. Przez opozycję, staje się „niesamowitym zwiastunem śmierci”[17].

Szczególnie, że każde istnienie podwojone wchodzi w sytuację po raz pierwszy wypowiedzianą przez Anaksymandra: oto byty, które zdołały zaistnieć, winne są wobec tych, których nie dopuściły do istnienia, którym miejsce w istnieniu odebrały. W takiej sytuacji są ci zajmujący miejsce innych, którzy rzeczywistość opuścili, umarli. Pisze Freud: „zmarły staje się wrogiem tego, który przeżył i zamierza go zabrać ze sobą w roli towarzysza w nowej formie istnienia”[18]. To właśnie historia Wycierucha. Wypadanie z imaginarium społecznego, a właściwie takie przesunięcie w polu symbolicznym, które wyznacza podmiotowi pozycję zmarłego, jest nieodwracalne. Próba odwrócenia tego porządku to grzech, wina; zmienia on żywych – tych, którzy pozostali w zwykłym świecie i „świeczki zapalili” – w upiory, które pożywiły się jeszcze żywymi, niezdechłymi, dochodiagami. Zajęli ich domy, miejsca przy stołach, grzeją się w cieple ich łóżek i ciał, które im przynależały. Pożywiły się nimi i teraz żyją, jak gdyby nigdy nic.

Odsyłając w zaświat, opłakali ich już i to cierpienie zwalnia ich z wszelkich długów. Dlatego nikt nie lubi revenants, powracających stamtąd, skąd się nie wraca. Wbrew porządkowi pola symbolicznego. Słowa, zdania, frazy języka zabliźniają traumatyczne doświadczenie znikania innych. Co by było, gdyby ich ciemne sylwetki wypełzły z tej strefy cienia, w której znikły? Z grobów, zza drutów, z wiecznej zmarzliny, z krematoryjnych pieców? Zza fraz, którymi ich przykryto? Czy nie staną wobec nas swoją nierozróżnialną liczbą? Czy nie będą takim odbiciem naszych twarzy, którego nie potrafimy znieść? Czy nie staną się melancholią, która nas strawi?

Wycieruch jest postacią przesyconą tęsknotą. Fantazją Władimowa-Wołosiewicza, chłopca, którego ojciec, jak Wycieruch, poszedł na wojnę i zniknął[19]. Więc – myślał pewnie dorastający syn – może poddał się Niemcom. „I za tą niewolą, jeszcze jedna niewola”[20]. I dwanaście lat za drutami. I:

 

Skóra [wyobrażał sobie Władimow, dorosły, znający ten los] niezmieniona i w jej porach zachowa się pewnie ów niezniszczalny zapach tak długo, póki sama nie rozpadnie się na proch; zapach zapranej i wyprażonej w odwszalni bielizny, przesyconej hojnie potem bezsiły; zapach chorób i lekarstw, które na żadną chorobę nie pomagają i noszą wspólną nazwę „daremne oczekiwanie”; zapach ogniska, w które długo wpatrują się rozszerzone oczy, podsycając płomyczek nadziei, i twardych nar, obdarzających jednak zaszczute serca ostatnim schronieniem – snem głębokim jak śmierć; zapach strachu, tęsknoty, znowu – nadziei i głuchych szlochów w siennik, maskowanych kaszlem[21].

 

I teraz, myśli pisarz, tkwi może ten ojciec gdzieś, zwolniony, jak Wycieruch, i płacze: „kto się nami, niezdechłymi, ucieszy?”

 

  1. Oczy szczypały od łez, ale nie było komu odpowiadać

 

Realny świat, w odróżnieniu do rzeczywistego, jawi się w swej niesamowitości. Zwierzęta uśmiechają się do ludzi. To w ich spojrzeniu może jeszcze uświęcić się ludzkie istnienie. Bez zwierząt ludzie głupieją, zapomnieli o wszystkim prawie. W złym świecie realnego nikt nie pragnie ich pragnienia[22], nie patrzy, nie prezentują już swojego – marnego, ale jednak – znaczenia żadnemu spojrzeniu. „Istoty zamknięte wewnątrz swego gatunku; pomimo całego swego słownictwa, istoty bez języka”[23] – takie słowa znajduje Lévinas, by to opowiedzieć. To o ludziach, osadzonych.

Osadzeni Władimowa prezentują się wobec „czerwonego płótna z tajemniczymi białymi znakami”[24], suwerennego znaczącego, przed którym wszyscy stawali bez ruchu,

 

kiedy ciemnymi wieczorami, po pracy, przy każdej pogodzie – w mróz, zamieć czy ulewę – otoczone przez panów i psy kolumny więźniów zatrzymywały się tutaj i oba reflektory krzyżowały na czerwieni snopy swoich zamglonych świateł, aż czerwień rozpalała się na całą długość bramy, a przygarbieni więźniowie mimo woli podnosili głowy i wpatrywali się w oślepiającą biel znaków […] szczypały oczy aż do łez, [ludzi i psa] ogarniało raptem rozdygotanie, liryczny smutek i zachwyt tak wielki, że wszystko zdawało się omdlewać i zamierać[25].

 

W przypisie, rzeczowym wtrąceniu w niesamowity świat, Władimow wyjaśnia, że na transparencie cytowano Józefa Stalina. To jego i tylko jego reprezentował amarantowy znaczący suwerenny. I tylko wobec niego mogli tam ludzie zwrócić swe pragnienie pragnienia. Nawet gdy już umarł, Wycieruch mówił: „tylko śpij ojczulku, tylko się nie budź! […] Na śpiąco ludzie jeszcze bardziej cię pokochają”[26].

Opisując losy sobowtóra, Freud zauważa: „W ‘ja’ kształtuje się z wolna osobliwa instancja, która może przeciwstawić się pozostałemu ‘ja’, która służy samoobserwacji i samokrytyce, która świadczy pracę cenzury psychicznej i jest znana naszej świadomości jako sumienie”[27]. Okrutne sumienie.

Dlatego wystarczyło, że na Wycierucha spoglądała tylko czerwona plama[28]. Nie było za nią skierowanego do niego właśnie, tego jedynego Wycierucha, pragnienia; Stalin, maszynista lokomotywy postępu, anioł historii niemalże, patrzył na wskroś milionów, nie pragnąc nikogo. Uwewnętrzniony, przechodził więc w funkcję instancji obserwującej, sumienia, ideału ja Lacana, siły wrogiej, opresywnej i dręczącej, żywiącej się, jak Freud zauważa w Kulturze jako źródle cierpień, energią wypartego popędu śmierci.

Nie mógł Wycieruch być Lévinasowską od-powiedzialnością, bo nie było komu od-powiadać, więc „mówiąc to wpatrywał się w nieznane dale, jakby widział coś przez ściany i stopniowo uśmiech stawał się maską, wrośniętą na zawsze w zbielałą, zajadłą twarz”[29]. Bez spojrzenia Innego i od-powiedzialności, do-końca-swoich-dni-zek Wycieruch byłby tylko nienawiścią.

Wiemy, że nienawiść jest starsza niż miłość, ale też że miłość jakoś wraca, człowiek żyje dalej, więc ostatecznie zek szukał swym wzrokiem spojrzenia konwojenckiego psa. W domu, przy Stiurze, było ono jak spojrzenie lalki dla ośmiolatki, gdy ta patrzyła w oczy zabawki „w specyficzny sposób, możliwie jak najwnikliwiej”. Co w wypadku Wycierucha oznaczało: oczy Rusłana dają życie tutaj, w naszej ciepłej rzeczywistości. Ale trzeba uważać, poza nią pies przypomni mu jego, zeka, miejsce. Więc Wycierucha „wodniste oczy ożywiały się, filuternie mrużyły i wpatrywały w żółte, mroczne ślepia Rusłana: – A może byśmy skoczyli na wyręb, co?”[30]. Na wyręb, czyli tam, gdzie potworny świat łagru jawił się w swojej realności. Więc: „nie, lepiej nie chodzić. Na wyrębie to ja bym się ciebie bał. Tutaj jesteśmy kumple, a tam przypomnisz sobie stare czasy i dasz mi popalić”[31].

 

  1. Psy uśmiechają się do ludzi, ale ludzie do psów – niekoniecznie

 

Gdy nikt na nikogo nie spogląda, do ludzi mogą uśmiechać się psy. Sukę Tamarę, „z wyglądu wilka”[32] do obozu przyprowadził Moisiej Moisiejewicz. Pamiętacie Moisiejewicza? Ten od żony, kelnerki, co znikł z Mińska. Ale pojawił się w łagrze, w tajdze, na mrozie. Ponieważ suka miała się oszczenić, „już pierwszego wieczoru zaczęła ryć jamę pod namiotem, odrywając się jedynie z rzadka, by przyjąć dowody sympatii. Każdy z pięćdziesięciu ludzi chciał ją pogłaskać, przytulić; każdy chciał wyjawić, przekazać zwierzęciu własną tęsknotę za pieszczotą”[33]. Niby nic dziwnego, gdy zwierzęta uśmiechają się do ludzi, ci – zwykle – uśmiechają się do nich. Ale tu pięćdziesięciu mężczyzn nagle czuli się do suki.

Ponieważ tam, w łagrze, znaczący suwerenny nie reprezentował Innego, był tylko czerwoną plamą, jak pusty oczodół, suka Tamara uświęciła ich świat. Bo w świecie niesamowitym to zwierzęta nadają sens. Są strażnikami imaginarium. A właściwie jego strzępów. Inaczej pusty oczodół Innego zamienia się w wizję utraty samej możliwości widzenia, a jest to wizja budząca „przeraźliwy lęk dziecięcy przed uszkodzeniem lub utratą wzroku”[34].

Psy czasem uświęcają, a czasem z dezaprobatą szczerzą kły. Być może właśnie ta zdolność odróżniania dobra i zła czyni z nich strażników imaginarium. W tak rozumianym realnym spojrzenie psa przywraca to coś, wobec czego zło jest złem.

Gdy więc wśród więźniów pojawił się oddział NKWD, poszukujący zbiegów, „suka Tamara milczkiem rzuciła się na najbliższego z patrolu i przegryzła mu walonki. Sierść na jej grzbiecie zjeżyła się, oczy lśniły bezgraniczną nienawiścią”[35]. Najbardziej do szefa enkawudzistów, Nazarowa. Nikt nie wiedział, dlaczego tak jest, ale „nie pierwszy raz suka spotykała się z ‘konwojentami’, to było aż nadto widoczne dla każdego”[36].

Czesław Miłosz, poeta, w znanej frazie: „który skrzywdziłeś człowieka prostego/ śmiechem nad krzywdą jego wybuchając/ […] nie bądź bezpieczny, poeta pamięta”, umieszcza funkcję zbiorowej pamięci w człowieku obdarzonym zdolnością przenoszenia tego, co zniszczalne, ludzkiej krzywdy, w niezniszczalny świat poezji, porządek symboliczny. Jest sprawą dyskusyjną, czy mógłby to zrobić „strażnik sfery symboli” spoza ludzkiego świata. Szałamow pyta retorycznie: „jakaż to tragedia rozegrała się w lesie i została na zawsze w pamięci psa? Jakie strasznie zdarzenie było przyczyną pojawienia się suki koło naszej osady?”[37]. Retorycznie; pies nie opowie.

Atoli sprawa jest dyskusyjna, bo choć zwierzę nie może przekazać śladu traumy – nie może umieścić znaczącego w polu symbolicznym, bo nie ma czytelnej dla nas zdolności poetyckiej – to może rozpoznać, czy za mundurem, waciakiem, rękami i twarzą kryje się ktoś, ludzki podmiot. Inny. Czy nikt. I dać temu świadectwo. To niesamowite. Nie mając ludzkiej zdolności zmieniania znaczeń, pies przechowuje te, którymi go naznaczono, potem zaś widzi świat w zgodzie z ich porządkiem. I w zgodzie z nim uśmiecha się do człowieka, albo warczy. To też jest znaczący. Więc może jednak dysponuje zdolnością poetycką?

„Prawdopodobnie Nazarow mógłby coś o tym powiedzieć”[38]. Nazarow – nikt – zrobił jednak coś innego. Odchodząc z osady „zawrócił, zdjął z pleców automat i z najbliższej odległości wpakował w psa całą serię”[39]. Wszyscy, osadzeni, czytelniczki i czytelnicy, Nazarowa znienawidzili, więźniowie chcieli się na niego rzucić z tym, „co było pod ręką – łomy, topory, łopaty”[40] – ale Nazarow, jak duch, zniknął w lesie.

Zaś Szałamow, niczym jakiś Quentin Tarantino avant la lettre, dał czytelnikom szansę przeżycia odwetu. „Może nienawiść wszystkich pięćdziesięciu ludzi była tak gorąca, tak potężna, że stała się realną siłą i dogoniła Nazarowa”[41]. Gdy przebiegał na nartach opuszczony „lesopował”[42], rozpruł go ukryty w śniegu pień ściętego drzewa.

 

  1. Ostatni kantysta w nazistowskich Niemczech

 

Wróćmy do Niemiec. Lévinas też zbliża się do dylematu roli psa jako „strażnika imaginarium” w świecie imaginarium wyzbytym.

Dalej więc opowiada o swoich więźniarskich losach: „i oto niemal w środku naszej niewoli – na kilka krótkich tygodni, zanim nie przepędzili go wartownicy – w nasze życie wszedł przybłąkany pies”[43]. Nie wiemy, czy był duży, czy mały, właściwie nie wiemy nic o jego wyglądzie. Więźniowie nazwali go „Bobby, egzotycznym imieniem, jak przystoi ukochanemu psu”. Pewnie i uczucia tych francuskich Żydów można by opowiedzieć słowami Szałamowa: „każdy chciał wyjawić, przekazać zwierzęciu… własną tęsknotę za pieszczotą”. Szczególnie, że kundelek Lévinasa „zjawiał się na porannych zbiórkach i oczekiwał nas przy powrocie, skacząc i wesoło szczekając”.

Trzeba pamiętać, że w świecie niesamowitym radość nie występuje. Opowieści o niesamowitym, od Piaskuna po powieści gotyckie pokazują ruchy dziwaczne, uśmiechy blade, a śmiech – sardoniczny. Więc podskakiwanie i wesołość unicestwiają niesamowite, uwalniają ludzi z jego władzy i przywracają rzeczywistości. Lévinas nazywa to wprost: „dla niego – nie ulegało wątpliwości – byliśmy ludźmi”.

Ludzie, czyli wolni. „Ostatni kantysta w nazistowskich Niemczech…” – pisze o Bobbym Lévinas, a pod piórem tego filozoficznego pasjonata komplement ten wynosi zwierzę w sferę wzniosłości; pies „oddaje” człowieczeństwo ludziom, których system symboliczny nazizmu tego człowieczeństwa pozbawił.

Zaraz jednak pojawia się druga część zdania: „nie dysponujący odpowiednim mózgiem, by uogólniać prawidła swoich popędów”[44]. Wracamy do sporu o psią zdolność poetycką. Może więc Lévinasowi chodzi o całkowitą pierwotność psiego rozpoznania człowieka, tkwiącego w „prawidłach popędów”, których zwieść nie może żaden wykrzywiony świat wyobrażeń? A może o pewną wyższość etyczną psa, który w swoim solipsyzmie moralnym nie może czerpać z symbolicznych zasobów „całości”, z tego, co ogólne; bo przecież wiemy, jaką nieufność „to, co ogólne” budziło w autorze Całości i nieskończoności? Skłaniałbym się ku tej interpretacji, po wojnie Lévinas rozpoznał przecież językowy charakter rasistowskich kategorii, które przed wojną traktował jeszcze jako formę kultu natury. Przypomnijmy, w opowieści o psie pisał już, że „rasizm nie jest pojęciem biologicznym […]. Zamyka on w jednej kategorii, pozbawia środków wyrazu i skazuje na bycie ‘znaczącymi bez znaczeń’”[45]. To moment, który czyni psy strażnikami imaginarium. Właśnie wtedy, gdy z imaginarium zostają tylko strzępy. A ludzie stają się „znaczącymi bez znaczeń”.

Atoli jeśli pies może człowieczeństwo człowiekowi zwrócić i je w nim rozpoznać, to może je również odebrać. Z miłości do pana.

  1. Też kantysta, ale w trochę innym sensie

 

„‘Wolni’, [to] bardzo dziwni i obcy Rusłanowi ludzie; wszędzie chodzili bez konwojentów, a do panów odnosili się bez należytego szacunku”[46]. Konwojencki pies Rusłan, uosobienie wierności prawu, nie rozumiał ich, co więcej, było to dla niego „niesympatyczne towarzystwo”[47]. Właściwie w jego wyobraźni nie było dla nich miejsca. „Nie na darmo w Rusłanowej hierarchii za dokładnie wiedzącymi – co dobre, a co złe panami – stały psy, a dopiero potem więźniowie”[48]. Wielki owczarek wiedział w gruncie rzeczy, że to on jest strażnikiem imaginarium, w którym osadzeni lokowali się w hierarchii poniżej niego. „Były to istoty dwunożne, ale jednak nie całkiem ludzkie”[49].

Można sądzić, że imaginarium Rusłana było przedkantowskie. Wolność ludzi nie odgrywała w nim żadnej roli[50]. Albo raczej o wolnych wiedział, że: „nigdy nie znika w tych szaleńcach nienawiść wobec tych, którzy chcą jedynie spełnić swój obowiązek”[51]. Obowiązek? Też brzmi po kantowsku. A jednak to słowo znaczyć może dwie zupełnie różne rzeczy. Dlatego ostatnim kantystą Niemiec mógł Lévinas nazwać psa, który zgodnie z drugą formułą imperatywu rozpoznał w żydowskich więźniach ludzi, ale też „kantystą” nazwał się Adolf Eichmann, posłuszny prawu i obowiązkowi, lecz na innych ślepy.

W tym momencie imaginarium Rusłana uosabiało – jeśli wypowiemy to w języku Lacana – różnicę, która tkwi pomiędzy wyobrażeniowym a symbolicznym. Było sztywne, nie dawało się zmieniać, wprawiać w ruch w nieskończonych, przenikających się symbolicznych przestrzeniach, tak by w każdym momencie można było spoglądać na świat z trochę innej pozycji. Albo z pozycji Innego. Rusłan miał tylko swój ideał, pana: „piękną, boską twarz, z przepięknymi, boskimi krążkami oczu i cały był piękny, jak na boga przystało”[52]. Zaś jego, Rusłana, „jedyną nagrodą było zrobienie przyjemności panu”[53].

Gdy pan go zdradził – bo przecież pan „nie był zbyt odważny, ale nie znał litości”[54] – zaś wolni zatłukli, bo próbował wpajać im porządek, strzępy swojego imaginarium, „jego biedna i kaleka miłość do ludzi obumarła zupełnie, a innej miłości nie znał, innego życia nie zakosztował”[55]. Przedtem obowiązek pozwolił mu jeszcze raz stworzyć ludziom znaczenie.

Właściwie dwunogi same dały mu do tego pretekst. Gdy na syberyjskiej stacji komsomolcy wysypali się z wagonów, gdy mnóstwem nieuporządkowanych czynności dali wyraz temu, że uważają się za przynależnych do owej bezsensownej kategorii, wolnych, Rusłan był trochę zagubiony. Ale gdy „zebrani nagadali się, nawymachiwali rękami i napalili, po czym podnieśli z ziemi […] rzeczy i zaczęli formować kolumnę marszową”[56], poczuł ulgę. „Pamiętali i przestrzegali najważniejszej zasady: chodzi się nie byle jak, a w kolumnie”. Rusłanowi zaczęli prezentować się w znajomy sposób, jako osadzeni. „Zajął swoje miejsce – z prawej strony [kolumny], bliżej czoła”[57].

Tylko oni jakoś nie do końca to zrozumieli, kim są. Jak zauważa Lacan, komunikacja międzyludzka oparta jest na nieporozumieniu; z psim podmiotem też tak może być. Gdy Wycieruch przygarnął Rusłana, myślał „że ten piękny, silny i z natury wierny pies […] trafił mu się łatwo. […] Co zaś dotyczyło Rusłana, to nowa znajomość miała dla niego całkiem inny sens. Zdarzył się wypadek nieprzewidziany w regulaminie służby, ale i niesprzeczny z jej podstawowymi zasadami: mieszkaniec baraków sam poprosił, by go konwojowano”[58]. Człowiekowi wydawało się, że pies rozpoznał w nim człowieka, a pies uznał, że więzień rozpoznał w nim konwojenta.

Kiedy kobieta – istota również trudna do uchwycenia, na tyle, że dawniej „pies zupełnie na nie zobojętniał”[59] – zaczęła śpiewać, Rusłan trochę się zdenerwował. Pocieszyło go, że nie został z tym sam, przybiegły inne psy, „nawet ślepa Aza i bezbłędnie zajęła swoje miejsce”[60]. Prezentowały się najpiękniej jak umiały. „Była to chwila szczęścia i miłości do konwojowanych ludzi”[61].

Na próżno.

„Ci, którzy obserwowali kolumnę i ów dziwny pochód ludzi i psów, stojąc na trotuarach, w oknach czy za płotami – jakoś się nie uśmiechali, lecz patrzyli w ponurym milczeniu”[62]. Wiedzieli, co się stanie. I stało się. Komsomolcy chcieli coś kupić sobie w sklepikach. Psy zaczęły ich gryźć. Ludzie zaczęli walczyć z psami. Rusłanowi zaś pozostał tylko „żal z fatalnego obrotu sprawy”[63]. Trudno. Ustawił przynależnych mu ludzi na odpowiednich dla nich miejscach, przywrócił im pozycję w przestrzeni podmiotowej. Odegrał rolę strażnika skostniałego imaginarium. Ale – inne psy uciekły. A przede wszystkim najstraszniejszy Dżulbars. I wtedy dopiero wszystko się skończyło. Rusłan gryzł ludzi, oni go tłukli, aż złamali mu kręgosłup.

 

  1. Psi solipsyzm etyczny

 

Władimow odwraca sens rozpoznania, którego pies dokonuje w opowieści Lévinasa. Tam – czynił człowieka człowiekiem. Tu – zmienia go w „nie całkiem ludzkiego dwunoga”. Oznacza to, że gdy strażnikami przestrzeni symbolicznej stają się psy, mogą ludziom ich ludzki status nadawać, jak Bobby, odbierać, jak Rusłan, albo wreszcie uświęcać, jak Tamara. Ale to oznacza, że ludzki porządek kreowania sfery symbolicznej, sensu świata, w którym żyjemy, został skrajnie zachwiany.

Czy Władimow nie daje żadnej nadziei? Atoli – za Kafką – „Czy można pomyśleć” – a więc też napisać – „coś beznadziejnego, a raczej coś beznadziejnego bez cienia nadziei? Wyjścia można by upatrywać w tym, że akt poznawczy jako taki sam jest nadzieją”[64]. W najstraszniejszej otchłani nawet Rusłan Władimowa współczuje.

Choć nie strażnicy. Oni wiedzieli, że mają przed sobą „śmierdzące, wrzaskliwe, ogłupiałe stado”[65], i stosowali wobec niego rozumne zasady. Swoją drogą jedną z reguł rozumu celowo-instrumentalnego jest to, że gdy rzecz jest rzeczą, to nie wykazuje podmiotowej aktywności. Osadzony, najdoskonalsza forma żywej materii, nie może czegoś chcieć albo nie chcieć, spierać się i machać rękami. Zakrawa to wtedy na złośliwość przedmiotów martwych, a ta – jak każdy wie – wywołuje większą złość niż każda złośliwa intencja jakiegoś podmiotu.

Realizując więc przesłanie rozumu celowo-instrumentalnego, „ci mądrzy panowie mieli niepojęty zwyczaj łapania ręką – człowieka za twarz, psa za pysk. Nazywało to się u nich: ‘Stul mordę, bo ci ją zaraz naoliwię’ i odbywało się błyskawicznie: ani pies, ani człowiek nie zdążali się cofnąć, a potem długo nie mogli przyjść do siebie. Właśnie tak zrobił pan jednemu więźniowi, który o coś się z nim spierał i nie chciał wrócić do szeregu – a potem stał niby ogłuszony, z bladą, spoconą twarzą”[66]. Niesamowite.

Podobnie jednak jak pies Lévinasa, który przez swoją niezdolność wpisania się w ogólne hitlerowskie imaginarium rozpoznaje w Żydach ludzi, podobnie jak Tamara, która potrafiła uświęcić realne, strażnicze psy z łagrów idą za swymi panami tylko do pewnej granicy. Na białą śmierć, na którą komendant skazuje szepcących więźniów – „nie dysponujące odpowiednim mózgiem, by uogólniać prawidła swoich popędów” – reagują psim buntem. A przede wszystkim reaguje tak Ingus, pies obdarowany „niepojętymi marzeniami, czy też, jak to określał instruktor, poezją nieodpowiedzialnych czynów”[67]. Zdolnością poetycką, chyba. Gdy więc polewani wodą na pięćdziesięciostopniowym mrozie więźniowie „wili się na śniegu i bieleli w oczach”[68], Ingus „runął na węża” od hydrantu, „wpił się w niego zębami i przycisnął zębami do ziemi”, zaś komendant, jak Nazarow Szałamowa, zabił Ingusa krótką serią. „Ale zwierzę nie może patrzyć na coś takiego”[69], więc i Rusłan wraz z innymi psami rzucił się na wąż, i „nie mógł poczuć się w pełni winnym. Przecież i panowie robili to, na co dwunodzy wobec innych dwunogów nie powinni sobie pozwalać”[70].

Szczęśliwy psi solipsyzm etyczny, w którym Rusłan Władimowa spotyka się z Tamarą Szałamowa i Bobbym Lévinasa! Chroniony przed ludzką przewrotnością, zapisaną w ogólnościach przebiegów symbolicznych! Chroniony przed diabelską zdolnością do zmieniania imion rzeczy, przed przedwczesnym narodzeniem, będącym źródłem tej zdolności… Gdyby psy wiedziały, czym jest idea! Ale nie mogąc uogólniać prawideł swoich popędów, gryzły wąż lejący lodowatą wodę na ich biedne, ludzkie stado. Jednocześnie „skarżąc się nie na ból, ale na swój grzech i biedny rozum, który nie był w stanie pokonać szaleństwa”[71].

Choć i wśród ludzi zdarzył się jeden, który nie mógł znieść polewania więźniów wodą przy czterdziestostopniowym mrozie, by zamarzli „na szkło”. Wkrótce po tym zdarzeniu, psi instruktor „pewnego razu […] o coś się z panami pokłóciwszy stanął na czworakach i zaszczekał na głównego pana”[72]. Atoli jemu, w odróżnieniu od psów, nie było wolno; oczekiwano od niego, by umiał „uogólniać prawidła swoich popędów”. Odwieziono go więc, skrępowanego i zakneblowanego, gdzieś do „psychuszki”[73], bo nadal próbował szczekać. „Biedny rozum, który nie był w stanie pokonać szaleństwa”. Zachował tylko oczy, by móc czekać na spojrzenie, które przywróci go do ludzkiego istnienia.

 

Bibliografia:

S. Freud, Niesamowite, w: tegoż, Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1997.

F. Kafka, Osiem notatników, przeł. B.L. Surowska, Wydawnictwo Atext, Gdańsk 1995.

I. Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, przeł. M. Wartenberg, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1953.

E. Lévinas, Pies albo prawo naturalne, w: tegoż, Trudna wolność. Eseje o judaizmie, przeł. A. Kuryś, Wydawnictwo Atext, Gdynia 1991.

W. Szałamow, Suka Tamara, w: tegoż, Opowiadania kołymskie, przeł. S. Wodnik, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, Warszawa 1987.

G. Władimow, Wierny Rusłan. Historia obozowego psa, przeł. A. Drawicz, Arkana, Kraków 1999.

S. Žižek, Patrząc z ukosa. Do Lacana przez kulturę popularną, przeł. J. Margański, Wydawnictwo KR, Warszawa 2003.

S. Žižek, Przekleństwo fantazji, przeł. A. Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1998.

 

[1] S. Freud, Niesamowite, w: tegoż, Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke, Wydawnictwo KR, Warszawa 1997, s. 258.

[2] Tekst powstał w oparciu o fragment książki autora Rysa na tafli. Teoria w polu psychoanalitycznym, PWN, Warszawa 2016.

[3] Tamże, s. 260.

[4] Tamże.

[5] G. Władimow, Wierny Rusłan. Historia obozowego psa, przeł. A. Drawicz, Arkana, Kraków 1999, s. 25.

[6] E. Lévinas, Pies albo prawo naturalne, w: tegoż, Trudna wolność. Eseje o judaizmie, przeł. A. Kuryś, Wydawnictwo Atext, Gdynia 1991, s. 162. Wszystkie dalsze cytowania z tej strony.

[7] W. Szałamow, Suka Tamara, w: tegoż, Opowiadania kołymskie, przeł. S. Wodnik, Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, Warszawa 1987, s. 134.

[8] Tamże, s. 135.

[9] W przedrewolucyjnych dużych mieszkaniach kwaterowano po rewolucji kilka rodzin, mniej więcej po jednej w każdym pokoju; kuchnia i łazienka były wspólne. Nazywało się to „obszczeżytie” i było doraźnym sposobem rozwiązywania problemu powszechnej bezdomności.

[10] S. Žižek, Przekleństwo fantazji, przeł. A. Chmielewski, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1998, s. 132

[11] S. Freud, Niesamowite, s. 246.

[12] Tamże.

[13] Przyjmuję tu sposób tłumaczenia pary regard/vision, albo gaze/sight, zaproponowany przez Janusza Margańskiego w jego tłumaczeniu książki Slavoja Žižka Patrząc z ukosa, por. np. s. 165.

[14] Zek – określenie więźnia sowieckich obozów, utworzone w okresie budowy Kanału Biełomorskiego.

[15] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 61.

[16] S. Freud, Niesamowite, s. 247.

[17] Tamże.

[18] Tamże, s. 254.

[19] Koleje losu Władimowa-Wołosiewicza opisane są we wstępie autorstwa Andrzeja Drawicza.

[20] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 60,

[21] Tamże, s. 50–51

[22] Pragnienie jest pragnieniem Innego; pragnieniem, by nas pragnął.

[23] E. Lévinas, Pies, albo prawo naturalne, s. 162.

[24] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 9.

[25] Tamże.

[26] Tamże, s. 59.

[27] S. Freud, Niesamowite, s. 247.

[28] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 9.

[29] Tamże, s. 59.

[30] Tamże, s. 56.

[31] Tamże.

[32] W. Szałamow, Suka Tamara, s. 135.

[33] Tamże.

[34] S. Freud, Niesamowite, s. 244.

[35] W. Szałamow, Suka Tamara, s. 136.

[36] Tamże.

[37] Tamże.

[38] Tamże, s. 137.

[39] Tamże.

[40] Tamże.

[41] Tamże.

[42] Miejsce wyrębu lasu.

[43] E. Lévinas, Pies, albo prawo naturalne, s. 162.

[44] Tamże.

[45] Tamże.

[46] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 14.

[47] Tamże.

[48] Tamże, s. 61.

[49] Tamże.

[50] Kant tak pisze o powszechnie obowiązujących prawach: „Prawa te są albo prawami przyrody, albo wolności”, Por. I. Kant, Uzasadnienie metafizyki moralności, przeł. M. Wartenberg, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1953, s. 4.

[51] G. Władimow, Wierny Rusłan, s. 155.

[52] Tamże, s. 34.

[53] Tamże, s. 48.

[54] Tamże, s. 24.

[55] Tamże, s. 155.

[56] Tamże, s. 133. Następne cytowanie z tej samej strony.

[57] Tamże.

[58] Tamże, s. 51.

[59] Tamże, s.134.

[60] Tamże, s.136.

[61] Tamże, s.138.

[62] Tamże, s.137.

[63] Tamże, s. 139.

[64] F. Kafka, Osiem notatników, przeł. B.L. Surowska, Wydawnictwo Atext, Gdańsk 1995, s. 19.

[65] Tamże, s. 8.

[66] Tamże, s.42.

[67] Tamże, s. 85.

[68] Tamże, s. 89.

[69] Tamże, s. 90.

[70] Tamże, s. 91.

[71] Tamże.

[72] Tamże, s.96.

[73] Rosyjska nazwa szpitala psychiatrycznego.

wunderBlock. Psychoanaliza i Filozofia, nr 3 / 2023: CZAS
wunderBlock. Psychoanaliza i Filozofia, nr 3 / 2023: CZAS
8 marca 2024
Ten numer poświęcony jest problematyce czasu.

Redakcja: Barbara Barysz, Agata Bielińska, Julia Jastrzębska, Ewa Kobylińska-Dehe, Zbigniew Kossowski, Andrzej Leder, Adam Lipszyc.

Kontakt: wunderblock@wunderblock.pl

ISSN: 2720-4391

Ośrodek Myśli Psychoanalitycznej