Czy jest jeden temat lub problem, który łączy tak różne figury jak Hannah Arendt, Simone de Beauvoir, Gilles Deleuze, Martin Heidegger, Julia Kristeva i Ludwig Wittgenstein? No, jeden tak: to pytanie o naturę ludzkiej podmiotowości. Nawiązując do Kierkegaarda, Marksa i Nietzschego – albo, jak choćby Wittgenstein, nie nawiązując do Nikogo i Niczego! – wielkie filozofki i wielcy filozofowie minionego stulecia mniej lub bardziej gwałtownie zakwestionowali mniej lub bardziej adekwatnie odczytywane koncepcje człowieczeństwa zaproponowane przez czołowe postacie filozofii nowożytnej, takie jak Kartezjusz, Kant czy Hegel, i starali się wymyśleć człowieka na nowo. Dużo było przy tym hałasu, dużo bałaganu, dużo terminologicznych i merytorycznych nieporozumień, z perspektywy czasu jednak można powiedzieć, że z pewnością było warto. Albowiem to właśnie dzięki tym wysiłkom archiwum filozofii XX wieku stało się niewyczerpanym zasobnikiem najrozmaityszych, fascynujących koncepcji podmiotowości, z których będzie można sobie do woli korzystać przez kilka następnych dekad, czyli mniej więcej tyle czasu, ile nam w ogóle pozostało na tej zrujnowanej planecie. Występując przeciw temu, co – trafnie bądź nie, to już inna sprawa – postrzegano jako nadmiernie racjonalistyczny, autonomiczny, odcieleśniony, maskulinistyczny model podmiotowości dominujący w filozofii doby nowoczesnej, podjęto próby pomyślenia człowieka wraz z jego cielesnością, afektywnością, czasowością, przestrzennością, seksualnością wraz z jego osadzeniem w języku, społeczeństwie i strukturach gospodarczych. W tym sensie niemal cała filozofia XX wieku zasługuje na miano ponowoczesnej.
W takim rozumieniu ponowoczesna jest też oczywiście cała tradycja psychoanalityczna, od Freudowskiego Objaśniania marzeń sennych począwszy. To elementarz: kwestionując zrównanie psychiczności ze świadomością, odkrywając nierozerwalną więź łączącą wszystko, co psychiczne, z tym, co seksualne, wreszcie zaś wskazując decydujące znaczenie dzieciństwa dla kształtu naszej podmiotowości, Freud otworzył drogę czy drogi do nowego myślenia o człowieku, a jego następczynie i następcy podążyli tymi ścieżkami i odkrywali na nich formacje i zjawiska, o których nawet Freudowi się nie śniło (no, śniło się to może tak!). Sama obfitując w ponowoczesne koncepcje podmiotowści, psychoanaliza wywierała też przemożny wpływ na dwudziestowieczną filozofię takich koncepcji poszukującej: czasem inspirując się psychoanalizą, czasem rozmawiając z nią jak równy z równym, czasem stawiając jej zdecydowany opór, ale w reakcji na nią zasadniczo modyfikując swoje tradycyjne perspektywy, filozofia odkrywała aspekty podmiotowości, których bez Freuda i jego następczyń lub następców raczej by nie dostrzegła. Wiele z najżywszych, najciekawszych idei we współczesnej filozofii podmiotowości wyłoniło się właśnie za sprawą tego spotkania.
Ale to nie wszystko. Można bowiem dowodzić, że psychoanalityczne i psychoanalizą inspirowane koncepcje podmiotowości – a nim właśnie poświęcony jest najnowszy numer czasopisma „wunderBlock” – były i pozostają ponowoczesne najradykalniej i najkonsekwentniej. Intelektualne zasoby teorii psychoanalitycznej pozwalają bowiem uniknąć dwóch zasadniczych błędów, jakie raz po raz przydarzają się filozoficznym koncepcjom człowieka, które aspirują do ponowoczesności. Z jednej strony bowiem, zdarzało się i zdarza nadal, że – mimo woli i deklaracji – ta czy inna koncepcja siłą bezwładu i niedomysłu osuwa się w tradycyjne, nowoczesne koleiny myślenia w kategoriach podmiotu autonomicznego, po kryjomu suwerennego, zawierającego własne centrum, nawet jeśli teraz podmiot ten myślany jest jako cielesny, ujęzykowiony, osadzony w kulturze. Z drugiej strony, wola demontażu autonomicznego podmiotu kojarzonego z filozofią nowoczesną skutkowała i nierzadko nadal skutkuje rozstaniem z podmiotowością jako taką, a ludzka pojedynczość okazywała sie jedynie epifenomenem bycia, stawania się, natury, struktury lub post-struktury. Trudno się tym błędom dziwić: po prostu i po ludzku mówiąc, bardzo trudno jest być ponowoczesnym, bardzo trudno bowiem myśleć podmiot niesuwerenny, a zarazem pojedynczy, umykając zarówno pokusie recentracji, jak i pokusie eliminacji podmiotu. Ścieżka prawdziwie a pomyślnie ponowczesna wiedzie bardzo wąską granią.
Psychoanaliza zawsze (albo prawie zawsze) umiała podążać tą ścieżką. Trzymając się (za każdym razem nieco inaczej rozumianej) idei Nieświadomego, zawsze pojmowała podmiot jako byt zdecentrowany, niesuwerenny, wykolejony, jako byt, który nie posiada w sobie własnego punktu podparcia, a zarazem – jako byt, którego absolutna pojedynczość pozostaje niewymazywalna. O tej pojedynczości stanowi jednak nasze pragnienie, które zawsze nam się wymyka, które zawsze celuje gdzie indziej niż wszystkie strzałki naszej intencjonalności. Psychoanaliza uczy nasłuchiwać tego pragnienia w szczęknięciach, pęknięciach, zawieszeniach opowieści, jakie – korzystając z podsuwanych nam przez świat ideologicznych gotowców – snujemy na temat samych siebie. Trzeba nas szukać gdzieś pomiędzy, w konstelacji ulotnych symptomów, w polu sił rozpiętym między naszymi idiosynkrazjami, jeszcze bardziej u nas w domu niż nam samym się zdaje. Jesteśmy nie tam, gdzie myślimy, nie tam, gdzie roztaczamy nad sobą naszą złudną władzę, ale też nie tam, gdzie władają nami rynek, natura czy struktura. Jak przekonują autorzy tekstów zgromadzonych w niniejszym numerze „wunderBlocka”, jesteśmy tam, gdzie nieświadome, skąd mówią/śnią nasze ciała, gdzie w domostwach naszej psychiki skrywa się niemożliwa do wykorzenienia Inność, gdzie wariujemy, cierpimy i kochamy. Jesteśmy wykolejni, a dokładniej: jesteśmy samym tym wykolejeniem. Ale – do licha, póki co – jesteśmy.
Zapraszamy do lektury numeru pod zakładką CZASOPISMO.