Szukamy, różnych słów: incydent, sytuacja, kryzys. Myślimy: granice, wojsko, niepewność. Możemy odwoływać się do różnych koncepcji, przywoływać obrazy i skojarzenia, pozwalając pracować nieświadomości. Istnieje jednak podstawowy, konkretny poziom, domagający się nazwania. W tym lesie są realni ludzie, realny jest ich głód, realne jest przerażenie, realne są bezdomność, zimno i śmierć z wycieńczenia. Bez uznania tego, bez próby wytrzymania z tą surową realnością istnieje niebezpieczeństwo, że chroniąc samych siebie, za szybko wycofamy się w myślenie symboliczne. Podobne sytuacje znamy z naszej pracy, gdy stajemy bezradni wobec przeżyć pacjentów, czując impuls, by ogrom bólu i zalewającej bezradności złagodzić natychmiastową interpretacją.
W 2021 roku władze Białorusi – w odpowiedzi na sankcje nałożone przez Unię Europejską z powodu sfałszowania wyborów prezydenckich oraz represji wobec opozycji – uruchomiły kanały przerzutu uchodźców m.in z Iraku i Syrii przez granice Unii Europejskiej. Granica ta pokrywa się ze wschodnią granicą dzielącą Polskę i Białoruś. W efekcie w przygranicznych lasach pojawiły się grupy uchodźców, którzy pragną przedostać się na terytorium Unii Europejskiej. Polska jednak nie chce ich przyjąć, a Białoruś nie pozwala wrócić im do domu. Sytuacja ta zaowocowała potężnym impasem. Od wielu miesięcy w lasach koczują grupy ludzi w stanie skrajnego wycieńczenia, wygłodzenia, wymagający natychmiastowej pomocy medycznej. Straż graniczna wyłapuje tych, którym uda się przejść na polską stronę, stosując nielegalną procedurę tzw. push-backów (odpychania od granicy) i ponownie wywozi migrantów do lasu. Kontakt z wywiezionymi grupami zostaje zerwany, aż do czasu, gdy w lesie odnajdywane są kolejne, często bezimienne, zwłoki. Jednocześnie służby państwowe uniemożliwiają złożenie wniosków o ochronę międzynarodową, łamiąc tym samym przepisy prawa unijnego. Choć sytuacja na granicy została niewątpliwie wyreżyserowana przez reżim Łukaszenki, to polskie władze oraz społeczeństwo zostało skonfrontowane z sytuacją kryzysu migracyjnego, który obecnie nosi już znamiona kryzysu humanitarnego.
Co dla Polski oznaczają obrazy koczujących w lesie ludzi, rodzin śpiących na bagnach i dzieci otoczonych kordonem strażników? Uchodźcy z państw ogarniętych wojną zostali wykorzystani w rozgrywce między dwoma politycznymi porządkami. Tym podającym się za demokratyczny oraz tym, który identyfikujemy jako totalitarny. Wydaje się, że sami uchodźcy wojenni wywołują nieświadome skojarzenie z traumą, która była udziałem ludności państw Europy Środkowej w przeciągu ostatnich stu lat. Ekstremalne doświadczenia, przeciążające aparat psychiczny, „ożywające” w psychice nieprzepracowane dotąd wydarzenia związane z II Wojną Światową uruchamiają lęk i następujące po nim fale projekcji. Jaka jest natura tego lęku?
Wydaje się, że ożywia on w naszym społeczeństwie wiele fantazji. Z jednej strony, dotyczą one lęku przed naruszeniem naszego bezpieczeństwa, przed zakłóceniem lub odebraniem nam życia, które dotychczas znaliśmy. Wydaje się, że lęk ten ma charakter najbardziej pierwotny i dotyka obawy przed załamaniem się ciągłości istnienia. Kraj może być wtedy utożsamiony z naszym ciałem, zmuszając nas do osłaniania naszych otworów, granic, chronienia delikatnej tkanki przed wtargnięciem, infiltracją i uszkodzeniem. Koncepcje Bick czy Anzieu wskazują na konieczność ukonstytuowania się czegoś, co nazywają oni psychiczną skórą. Jej podstawową funkcją jest scalanie doświadczeń/części rodzącego się self. Istotnym przejawem funkcjonowania psychicznej skóry jest wyznaczenie granicy, gdzie kończy się jaźń, a zaczyna „inny”. W efekcie pojawia się zdolność różnicowania przestrzeni na tę wewnętrzną i tę na zewnątrz, pojawia się zdolność do trójwymiarowości. Odwołując się do tych koncepcji, można wysunąć hipotezę, że jeżeli kraj zostaje w fantazji utożsamiony z ciałem, to jego granice polityczne mogą być przeżywane jak skóra, która oddziela nas od tego, co inne. Granica staje się wtedy gwarancją i ochroną przed dezintegracją, która mogłaby mieć miejsce w przypadku przerwania jej ciągłości. W świadomości społecznej może to nabierać charakteru biologicznego wręcz impulsu do przetrwania. O wspomnianej przeze mnie wcześniej procedurze push-backów można wtedy myśleć jako o próbie zwymiotowania czegoś, co może zaszkodzić ciału. Usuwa się więc z obrębu granic państwa/ciała „coś” szkodliwego. W ten sposób realizuje się filozofia mająca na celu oddzielenie podmiotu od jego znaczenia. Miejsce świadomości dotyczącej działań wobec realnych i konkretnych ludzi zajmuje konstrukt odnoszący się do oczyszczania organizmu, a więc i skóry, z toksyn. Człowiek zostaje zastąpiony „czymś”, w tym przypadku trucizną, co jest samym rdzeniem mechanizmu dehumanizacji. Przypomina to opisany w teorii wstrętu Kristevej konstrukt abiektu, który to jest ze swej natury czymś przeciwnym podmiotowi. Abiekt tłumaczony również jako Wymiot to, jak pisze Justyna Świerczyńska: „coś”, które „ja” nie uznaje za „coś”. To wyłaniająca się dziwność, odpychająca i prześladująca zarazem, zaburzająca tożsamość, system i ład. Wymiot jest radykalnie wykluczony, gdyż pociąga „ja” tam, gdzie sens się załamuje. Do świata nieistnienia i halucynacji, perwersji i obłędu, gdzie nie istnieją żadne zasady oprócz jednej – wstrętu. Owładnięty wstrętem podmiot, może odzyskać poczucie tożsamości tylko dzięki odrzuceniu uruchomionemu przez lęk. Lęk przed unicestwieniem oraz wrogość nabierają intensywności, a jedynym sposobem, by sobie z nimi radzić jest wyprojektowanie ich i umieszczenie w Obcym/Innym. To, co stłumione w nas, a rzutowane na innych, powraca jednak, by nas prześladować. Jest to również istota tego, co Freud nazwał niesamowitym i staje się sednem psychodynamicznego wymiaru obcości. Definiując niesamowite Freud pisze, że „jest to ta klasa przerażających rzeczy, która prowadzi z powrotem do tego, co jest znane jako stare i znajome”. W tym sensie to nie właściwości samego podmiotu (inny kolor skóry lub język) są przyczyną narastającego lęku czy wstrętu, lecz niemożliwość zasymilowania obcości w samym sobie. Niemożliwe do zniesienia, wyparte powraca, zapętlone w Innym, stojącym na progu naszego domu. Próbując oglądać tą dynamikę z innej strony, mamy do czynienia z tym, co Vamik Volcan nazwał zapotrzebowaniem na wrogów. Zbiorowości cofają się do pierwotnych dziecięcych zachowań, szukając obiektów, które mogłyby stać się dogodnymi celami eksternalizacji negatywnych i agresywnych reprezentacji. Tym samym grupa zyskuje napęd do podtrzymania własnej tożsamości nawet, gdy musi się w tym celu odwołać do prymitywnych mechanizmów obronnych, takich jak rozszczepienie. Pełni ono niezwykle ważną funkcję. Jak pisała Melanie Klein, pozbywając się z psychiki niewygodnych impulsów, możemy widzieć je teraz w innych, dla siebie zostawiając poczucie zagrożenia, oraz wynikający z niego przymus obrony. Mamy zatem do czynienia z „rozdzieleniem” reprezentacji, na Złego/Innego oraz Nas/Obrońców granic terytorium, granic naszego domu, naszej psychicznej skóry. Nie jest to wszakże jedyne rozszczepienie, którego doświadczamy.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę, Polska przyjęła około 10 milionów uchodźców wojennych. Niezwykły, oddolny zryw społeczny zapewnił ludziom uciekającym przed wojną dach nad głową, jedzenie, często też pracę. Gdy rozmawiałam z uchodźczynią, którą gości moja rodzina, powtarzała ona ze łzami w oczach: nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, nigdy nie znajdziemy sposobu, żeby wam się odwdzięczyć! Jednocześnie ta sama osoba z całą stanowczością poparła decyzję polskiego rządu o niewpuszczaniu na terytorium naszego państwa uchodźców znajdujących się na granicy polsko-białoruskiej. Jak to możliwe, że w jednym miejscu naszej granicy budujemy mur, by w drugiej otwierać szeroko przejścia i przyjmować wszystkich, którzy deklarują, że potrzebują pomocy? Jak to możliwe, że osoba, która sama doświadczyła konieczności ucieczki z własnego domu, by ratować życie, jednocześnie tak zdecydowanie odmawia pomocy innym potrzebującym?
Mamy świadomą i nieświadomą pamięć wojennych doświadczeń. Jako społeczność polska przeżyliśmy traumę, stając się ofiarami. Lubimy przypominać sobie tę część naszej przeszłości. Do niej odwołujemy się, myśląc o ludności ukraińskiej. Pomijając trudną i skomplikowaną historię relacji z naszymi sąsiadami, pełną wzajemnie zadanych ran, dokonujemy prostych uogólnień i mentalnych skrótów. Łatwiej wtedy o empatię i współczucie. Przecież nawet wróg się zgadza! I nas zaatakowała Rosja, w 1939, siedemnaście dni po agresji hitlerowskiej, zostawiając wspomnienie rozdzierającej zdrady i niesprawiedliwości. Przywołując jeszcze raz teorię Volkana, można powiedzieć, że wojna rosyjsko-ukraińska aktywizuje w grupie wybraną traumę rozumianą jako wspólny mentalny obraz danego historycznego wydarzenia, w trakcie którego przodkowie grupy doświadczyli niemożliwej do opłakania straty, upokorzenia albo uczucia bezsilności z winy swoich wrogów. W tych lasach odtwarzamy zatem konstelację, w której bohatersko bronimy ludzi bezprawnie zaatakowanych. Może chcielibyśmy w ten sposób odwrócić bieg historii, fantazjując o tym, jak potoczyłyby się losy drugiej wojny światowej, gdyby ktoś ujął się wtedy za nami. Używając psychoanalitycznych terminów, możliwym wydaje się, że w swoich nocnych snach bronimy samych siebie, kontaktując się z upijającym poczuciem wszechmocy.
Wydaje się, że potrzebujemy granicy z Ukrainą, by móc dotykać również tej części naszej tożsamości, którą wiążemy z empatią, współczuciem, zdolnością do pomocy. Zamknięcie się w tym obrazie, który niczym psychiczny azyl skutecznie chroni nas przed kontaktem z rzeczywistością i związaną z nią poczuciem winy, utrudnia szersze widzenie. Nie byliśmy bowiem tylko ofiarami i z pewnością obecnie nie jesteśmy tylko ratownikami. W swojej historii mieliśmy i mamy także tą część związaną z byciem sprawcami, a często obojętnymi świadkami, gdy na naszych oczach ginęły całe grupy etniczne czy religijne. Nie tylko ratowaliśmy Żydów czy Romów. Coraz więcej dowiadujemy się o pogromach czy denuncjacjach, których autorami nie byli naziści, lecz ludność polska na okupowanych ziemiach. Celowo używam liczby mnogiej, odwołując się do koncepcji traumy transgeneracyjnej, uznając, że choć sami nie byliśmy fizycznymi świadkami tamtych wydarzeń, ślady tych doświadczeń, jak echo wypełniają psychikę żyjących obecnie obywateli. Jeden z możliwych śladów, to ten tak wnikliwie opisany przez Jana Borowicza, a dotyczący pozycji świadka. W swojej książce Pamięć perwersyjna zwraca uwagę na to, że przemoc w swojej istocie nigdy nie powoduje obojętności. Wywołuje raczej konglomerat trudnych emocji od smutku, przerażenia, wściekłości po ekscytację i radość. Borowicz pisze: Uparte obstawanie w polskiej kulturze pamięci przy obojętności postronnych świadków skrywa raczej brak lub odmowę empatii. Czego w tym świetle doświadczamy jako zbiorowość, która dzień po dniu przygląda się przemocy dziejącej się na naszej granicy? Czy jesteśmy w stanie uświadomić sobie fakt, że wszyscy staliśmy się świadkami? A jeśli tak, jakie są tego konsekwencje? Powołując się na zapisy kronikarskie, Borowicz zwraca uwagę, że Zagłada działa się niejako w cieniu codzienności, lektury gazet, kopania w ogródku, spotkań towarzyskich. Zachowując proporcje wydaje się, że podobnie rzecz ma się teraz. Gdy słucham dr Hanny Machińskiej, byłej już niestety zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich i jej relacji z sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, coś we mnie nieruchomieje w poczuciu trudnej do wypowiedzenia grozy. Opowiada ona jak z grupą aktywistów nie używając latarek, by nie zostać zauważonym przed straż graniczną, ściga się ze służbami państwowymi, by szybciej niż oni odnaleźć w lesie zagubionych ludzi. Od wyniku tych wyścigów zależy ludzkie życie. Przeszłość staje się teraźniejszością, a freudowski popęd śmierci po raz kolejny manifestuje się w przymusie powtarzania.
Las to potężny obraz. Znany obraz Wilhelma Sasnala, przedstawiający malutkie postaci i szalejący nad nimi żywioł zieleni zatytułowany jest Shoah lub Las. Polski krajobraz pełen jest lasów, które de facto stały się miejscami i świadkami kaźni. Nasze lasy to ziemia pełna kości i krwi. Las w Dębrzynie, Las Katyński, Lasy Janowskie, Lasy Zamoyszczyzny, Las w Bełżcu, Las koło Zdyni. Miejsca, w których, jak pisze Monika Sznajderman, wytyczono ścieżki turystyczne, trasy rowerowe – a wokół kładzie się cień i, gdy jest cicho, słychać coś spod spodu. Skażone krajobrazy dodaje Martin Pollack. Las zamieszkują duchy z przeszłości. Może część z nas uwierzyła, że przeszłość, choć trudna, jest już zamknięta, że praca, którą mamy do wykonania, dotyczyć będzie bardziej doglądania blizn i strzeżenia pamięci. Tymczasem, w upiornym przymusie powtarzania Las zbliża się powoli, niosąc w sobie coś, z czym wolelibyśmy nie mieć kontaktu. Wydaje się, że pod naporem tych treści uruchamia się swoista trialektyka. Niektórzy członkowie społeczeństwa odpowiadają działaniem, protestując, organizując zbiórki, czy wreszcie jadąc na granicę, by bezpośrednio nieść pomoc. Widzimy w tym niezgodę na bierność oraz gotowość do podjęcia trudu reparacji – niesie to nadzieję i wdzięczność. Istnieje też grupa, która przeciążona treściami nieświadomymi, osłabiona istniejącą sytuacją (doświadczenia pandemiczne i kryzys klimatyczny) swoją energię angażuje w tworzenie azylu psychicznego, schronienia, które jak bunkier ma chronić przed bezradnością i związanym z nią doświadczeniem stanów granicznych (!). I wreszcie jest też ta grupa, która pod wpływem szalejących elementów beta rozumianych jako pierwotne, niezmentalizowane impulsy, inicjuje formułowanie patroli, które chcą rozpocząć w lesie polowanie na Obcego. Tak powstaje świat, w którym fantazje zostają zastąpione konkretami, a impulsy rozegrane są w działaniu.
W zetknięciu z tymi spostrzeżeniami pojawia się refleksja, z którą na pewnym poziomie wolelibyśmy nie mieć kontaktu. Demokratyczna struktura umysłu odsłania fakt, że każda z opisanych przez nas grup ma swoją reprezentację w indywidualnej psychice naszych pacjentów i nas samych. Trud związany z integracją tych części, z opieraniem się pokusie, by widzieć winę tylko na zewnątrz, przypomina trud przesuwania się z pozycji paranoidalno-schizoidalnej w stronę pozycji depresyjnej. Jest to trud dojrzewania, indywidualnego i grupowego.
Istnieje jeszcze jedna odsłona lasu. Na terenie przygranicznym wprowadzono stan wyjątkowy. W praktyce oznacza to, że do tej strefy nie mają wstępu dziennikarze, medycy, organizacje pomocowe czy prawnicy. Powstaje więc pasmo ziemi niczyjej, w którym nadrzędne prawo do decydowania o losie ludzi mają służby państwowe, mogące działać bez jakiegokolwiek dozoru ze strony struktur społeczeństwa obywatelskiego. Tym samym załamuje się porządek demokratyczny. W obszarze przygranicznym działają jednak grupy pomocowe, które mają charakter niemalże partyzancki. Po upływie kolejnych miesięcy kryzysu na granicy polsko-białoruskiej w przemówieniu z okazji święta wojska polskiego prawicowy prezydent Polski nazwał zdrajcami i durniami osoby, które pomimo zakazów niosą pomoc ludziom ukrytym w lesie. Władza i jej reprezentant w postaci prezydenta, przypomina bionowski konstrukt „superego niszczącego ego”. Prymitywne sumienie, które powstało w efekcie załamania się macierzyńskiego reverie zawistnie przypisuje sobie moralną wyższość przy jednoczesnym braku moralnych zasad. Konsekwencją jest zastąpienie dojrzałej świadomości, zdolnej do różnicowania fałszu i prawdy, dyktatorskim stwierdzeniem o tym, co jest moralnie słuszne lub nie. Echo tego można odnaleźć w wypowiedzi prezydenta, gdzie język ulega perwersyjnemu przekształceniu, odwaga i ludzka przyzwoitość stają się zdradą i głupotą.
W jaki sposób możemy skorzystać z myśli Biona na temat superego w analizie sytuacji społecznej w Polsce? Spróbujmy spojrzeć na relację między władzą państwową a społeczeństwem obywatelskim. Wydaje się, że możemy zaobserwować dwie tendencje. Pierwsza z nich dotyczy niechęci wobec autonomii inicjatyw obywatelskich. W efekcie działalność takich podmiotów jak fundacje czy stowarzyszenia są często blokowane przez państwo, które momentami próbuje je wprost zdyskredytować. Drugi nurt dotyczy niechęci wobec wszystkiego, co łączy się z próbą niezależnego, świadomego patrzenia na zjawiska społeczne. Tutaj źródło ma zatem impuls zakazujący dostępu do informacji, ograniczania niezależnych mediów, czy też coraz częstsze manipulowaniem przekazem, gdy w sposób arbitralny zestawiane są ze sobą nieprawdziwe obrazy, zdania i fakty. Trudno oprzeć się wrażeniu paraleli między bionowskim opisem prymitywnego superego, a kondycją władzy państwowej, gdy pisze on: jego najbardziej znaczącą cechą (superego) jest nienawiść do wszelkiego rozwoju osobowości, tak jakby rozwój był rywalem, którego należy zniszczyć. Ujawnienie się więc jakiejkolwiek tendencji do poszukiwania prawdy, do ustanawiania kontaktu z rzeczywistością oraz – mówiąc w skrócie – do przyjęcia postawy naukowej, niezależnie od tego, jak bardzo rudymentarna by ona była, napotyka na destrukcyjne ataki i potwierdzanie moralnej wyższości. To zakłada ustanawianie tego, co w terminach bardziej zaawansowanych nazwalibyśmy prawem lub systemem moralnym, górującym nad prawem lub systemem naukowym (przeł. D. Golec). Nasuwa się przy tym następujące pytanie: jeżeli superego przejawia się w swojej prymitywnej, surowej formie, to jak funkcjonuje ego? Jak próbuje funkcjonować społeczeństwo?
Jesteśmy rozdarci. Dzień po dniu część z nas wykonuje olbrzymią pracę wewnętrzną. Staramy się nie zatapiać w skądinąd słusznej dumie, patrząc na ogrom pomoc niesionej Ukrainie. Szukamy informacji o tym, co dzieje się na tej innej granicy. To trudne. Czasami można jedynie otworzyć strony specjalnych fundacji, przeczytać nich raporty, zajrzeć do blogów aktywistów. W głównym nurcie informacyjnym to co najwyżej krótka notatka na przedostatniej stronie. Tymczasem w tej notatce czytam, że na granicy polsko-białoruskiej znaleziono kolejne zwłoki uchodźcy. W moje myślenie wkracza na chwilę groza realnej śmierci. Pojawia się inny lęk. Zamyka się w zdaniu, wypowiedzianym przez policjanta, w jednym z punktów kontrolnych na granicy: proszę się nie martwić, to już końcówka, zaraz przyjdą mrozy i wszystko ucichnie. Zostaję z pytaniami, ile osób zamarznie, a co zamarznie we mnie, w nas. W lesie robi się coraz ciemniej i zimniej.