Psychoanalizie, a ściślej Freudowi, zawdzięczamy odkrycie, że tego, co psychiczne, nie sposób zredukować do świadomości. Nie można więc do tego, co świadome, sprowadzić naszych reakcji na panującą obecnie pandemię i na jej konsekwencje – zarówno te opisane, jak i te niemożliwe do opisania. André Green trafnie podkreślał, że oryginalność teorii psychoanalitycznej ufundowana jest na łączeniu myśli i popędów. Popęd jest czymś, co zapoczątkowuje myśl. „Freudowskie analizy mierzą w obszar wyłaniania się znaczeń z tego, co znaczeniem nie jest”– tak ujął to w książce Nauka Freuda w epoce „Sein und Zeit” Andrzej Leder (2007). Z kolei kleinowscy analitycy podkreślają, że nieświadome fantazje, stanowiące psychiczny wyraz popędu, są czynne w umyśle na długo zanim rozwinie się język, a „znaczenia i uczucia są znacznie starsze od słów” (Issacs, 1948). Już najwcześniejsze nieświadome fantazje zawierają najbardziej pierwotne znaczenia. Psychoanalitycy często mają okazję badać przechodzenie od nieświadomych fantazji do nieświadomych przekonań. Zarówno w nieświadomych fantazjach, jak i w nieświadomych przekonaniach mamy zazwyczaj do czynienia z powtarzającymi się scenariuszami, w których często chodzi o powtórzenie tego, co traumatyczne, tego, co wymknęło się wszelkim przewidywaniom i wszelkiej kontroli, w złudnej nadziei, że powtarzanie tę kontrolę przywróci. Jeśli przyjmiemy, że wszystko, co psychiczne, powiązane jest z nieświadomą fantazją (Grotstein, 2008, Bronstein, 2015), to możemy spróbować sobie wyobrazić, jak rozległy jest obszar naszej psychiki, o którym mówimy.
Nic dziwnego, że w okresie lockdownu coraz powszechniejszy stawał się lęk związany z pandemią – zarówno przed tym, że coś strasznego się powtórzy, jak i przed tym, co kompletnie nieznane i nieprzewidywalne. Pandemia, jak każda katastrofa, nieuchronnie prowadzi do psychicznej regresji, czyli do stanów, w których rządzą pierwotne leki i pierwotne mechanizmy obronne. Z jednej strony ratujemy się używając zaprzeczenia, czasem częściowego; przyjmujemy na przykład, że problem dotyczy jedynie ludzi starych, cierpiących na choroby współistniejące, że epidemia jest niebezpieczna, ale to nie dotyczy naszego otoczenia. Czasem spotykamy się z całkowitym zaprzeczeniem: nie ma żadnego koronawirusa, to tylko zbiorowa panika i szaleństwo. W ostatnim czasie zjawisko to znalazło wyraz w coraz bardziej obecnych w sferze publicznej ruchach koronasceptycznych, negujących istnienie niebezpiecznego wirusa, jednocześnie ostrzegających przed globalnym spiskiem i manipulacją przez siły rządzące światem. W tym ostatnim wypadku niepewność, lęk, bezradność przekształciły się – mocą zaprzeczenia, które pozwala na wszechmocne odrzucenie podstawowego zagrożenia – w pewność, jasne przekonania i wszystko wyjaśniającą wiedzę. Z drugiej strony w szczytowym okresie zamykania życia społecznego i gospodarczego napotykaliśmy na silne lęki prześladowcze, paraliżujące myślenie i życie psychiczne. Dramatycznym przykładem znalezienia się w świecie pękającego zaprzeczenia i zalewającego lęku agonalnego może być ktoś, kto z jednej strony uważa, że lęk przed pandemią i ona sama to coś wymyślonego, nieprawdziwego, jedna wielka histeria, a kto jednocześnie zmaga się nasilonymi myślami samobójczymi.
Stanęliśmy wszyscy przed problemem: jak rozróżnić zdrowy rozsądek od nastawienia paranoidalnego, troskę od myślenia obsesyjnego i powiązanych z nim działań? Freud w Żałobie i melancholii genialnie zauważył, że nieświadome wewnętrzne relacje z obiektem mogą być żywe i ożywiające lub martwe i uśmiercające (Ogden, 2002/2011). Na ile nasze zróżnicowane psychiczne reakcje na zniszczenie siane przez zarazę są pochodną naszych wewnętrznych relacji ukierunkowanych na życie lub śmierć? Innymi słowy, czy ciągnie nas w kierunku myślenia o końcu świata i śmierci, czy w kierunku zachowania nadziei i myśli o naprawie tego świata? Wszyscy coś straciliśmy i tracimy w wyniku pandemii, nie wiemy na ile odwracalnie, a na ile nieodwracalnie. Konflikt między pragnieniem posiadania żywej relacji z obiektem a pragnieniem połączenia z martwym wewnętrznym obiektem – dodajmy: konflikt mogący przybierać najróżniejsze formy – stał się konfliktem globalnym.
W przestrzeni zarówno publicznej, jak i tej wewnętrznej, balansujemy między solidarnością a izolacją, zaangażowaniem a obojętnością, wzajemną pomocą i życzliwością a wrogością. Nasz stosunek do maseczek i dystansu społecznego w miejscach publicznych podzielił nas, wystawił na próbę naszą wrażliwość, tę społeczną i tę zwyczajnie ludzką. Z dużą siłą wzmocnił się podział na młodych, jako potencjalnie mniej narażonych na niebezpieczny przebieg choroby, i ludzi starych, zagrożonych znacząco bardziej. Wzmocnił się także podział na tych, co mają i tych, którzy są pozbawieni dostępu do usług i dóbr dających większe poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Wzmocnieniu też chyba uległ podział na duże miasta i resztę kraju, jak się wydaje znacznie mniej dotkniętą lękiem przed pandemią, a jednocześnie mniej przyjazną dla wielkomiejskich gości, wraz z którymi nie tylko wzrastają dochody lokalnych mieszkańców, ale też zwiększa się poczucie zagrożenia, pojawia się lęk przed niebezpiecznym wirusem.
Zmienił się nasz stosunek zarówno do śmierci, jak i do kontaktu z innymi. To, co wydawało się wartością bezsprzeczną i pożądaną, bezcenną dla naszego życia psychicznego, czyli kontakt, bliskość, dotyk, stało się w krótkim czasie czymś śmiercionośnym. Nam samym lub temu, kto się z nami kontaktuje, ów kontakt może przynieść coś, co potencjalnie zabić. Jesteśmy bardziej świadomi nie tylko tego, że możemy umrzeć, ale też tego, że możemy przynieść komuś śmierć. Śmierć została znienacka wpuszczona w obieg życia. Z zagrożeniem życia zmaga się nie tylko część zarażonych pacjentów, ale i personel medyczny mający ich ratować. Jako społeczeństwo i jako jednostki niebezpiecznie balansujemy między rozpoznaniem własnej odpowiedzialności, czyli tym, co Klein opisała jako pozycję depresyjną, a lękiem przed tym, co inne od nas i lękiem przed ostatecznym rozpadem i śmiercią naszego świata, co spycha nas nie tyle ku pozycji paranoidalno-schizoidalnej, ile w jej otchłań. Ale czy teraz, gdy życie ze świadomością globalnego zagrożenia epidemicznego stało się codziennością, o której staramy się zapomnieć, możemy o sobie powiedzieć, że bierzemy odpowiedzialność za popsuty świat? Pewnie nie, bo taka jest natura psychiki ludzkiej. Wciąż oscylujemy między przyjęciem, uwewnętrznieniem odpowiedzialności a użyciem projekcji, która pozwoli przypisać ją innym. Miejmy nadzieję, że będziemy chociaż trochę wrażliwsi na skutki naszych działań.
Zalew treści związanych z pandemią był w szczytowym okresie nie do przetrawienia. Wirus, niewidoczny ludzkim okiem, wrzucił nas w świat nieprzedstawialności wywołanej przygniatającym nadmiarem i nieogarnialnością strat. Śnienie przez analityków tego, czego ich pacjenci nie mogą wyśnić, wydawało się często zadaniem niemożliwym. Nasz własny proces śnienia został naruszony, czasem przerwany. Przecież na ulicy niebezpieczne stało się jakiekolwiek zamyślenie, mogące nas narazić na niepożądany kontakt. W sytuacji katastrofy sami potrzebujemy czasu do przetrawienia własnych lęków, o ile w procesie analizy mamy nie wpaść w pułapkę zaprzeczenia i negacji. Ze względu na pandemię analitycy musieli przejść na zdalny kontakt ze swoimi pacjentami. Ta zmiana przyniosła ograniczenia, już choćby przez brak cielesnej obecności, zdanie się niemal wyłączne na własny słuch. Temu, co słyszymy, towarzyszą często zniekształcenia i zaniki dźwięku. Pytania pacjenta po dłuższej chwili ciszy – jest Pan tam? – nabrały nowego, przerażającego znaczenia. Cisza stała się trudniejsza do utrzymania i wytrzymania. Z drugiej strony wyczulenie na to, co słyszalne czasami mogło wprowadzić do analizy pacjenta wymiar szczególnego klimatu bliskości, dotychczas słabo obecnego.
Ale jeśli powraca do nas niekiedy możliwość śnienia, możliwość śnienia przez nas, analityków i naszych pacjentów, to pojawia się nadzieja na uratowanie zarówno świata wewnętrznego, jak i zewnętrznego. Ogden, mocno zainspirowany Winnicottowską teorią zabawy, przekonany jest, że przestrzeń, w której śnienie pacjenta i analityka przenika się wzajemnie jest przestrzenią, w której odbywa się analiza (Ogden, 2010). Jednocześnie nigdy nie wiemy, czy nie będziemy mieli do czynienia z opisaną przez Patricka Millera „radioaktywnością dziury w umyśle, która zagraża najlepszym konstrukcjom i rekonstrukcjom powstającym w analizie” (Miller, 2019). Tę radioaktywność można rozumieć jako hipnotyczną, uwodzącą moc przyciągania przez śmierć. Można też dodać, że taka radioaktywna dziura zagraża również najlepszym konstrukcjom i rekonstrukcjom powstającym w postpandemicznym życiu społecznym.